Przez cały okres swojej pracy dydaktyczno-rysunkowej z młodzieżą miałem już wiele tzw. „faz“ na porównania rysunku i malarstwa z innymi dziedzinami życia. Były porównania do podrywania dziewczyn (lub chłopaków – zależy komu się tłumaczyło temat), były także porównania do spraw ogólno-budowlanych… do pięknych samochodów. W ostatnim okresie pojawiły się porównania do gry w golfa. Zamierzam w tym artykule rozwinąć temat jako, że porównanie tych dwóch dziedzin jest nadzwyczaj budujące (w obie strony).
Zakładam, że każdy z czytelników wie o co (ogólnie) chodzi w rysunku i malarstwie. Jeżeli natomiast chodzi o grę w golfa pozwolę sobie na wstępie nakreślić (w prosty sposób i nie wdając się w szczegóły) ogólne zasady. Najważniejszą zasadą jest trafienie w dołek przy jak najmniejszej ilości uderzeń (strzałów). Jeżeli trafimy za pierwszym razem mamy „hole in one” i uznanie wśród znajomych, którzy to widzieli. Problem w tym, że aby tego dokonać trzeba mieć sokole oko, świetne uderzenie i wielkie szczęście. Profesjonalista rzadko opiera swoją pracę lub grę na szczęściu więc ma w zanadrzu zestaw odpowiednich narzędzi (kijów), które używa tak aby zejść do jak najmniejszej ilości uderzeń – ale zakończonych pewnym sukcesem. Zaznaczę dodatkowo, że próby uderzenia na dołek z odległości ponad 300 m. kończą się zazwyczaj out’em.
Roboczo załóżmy sytuację, że golfista gra na dołek PAR 5, oddalony o ok. 600 m. - taki, który gracz PRO (z zerowym handicapem) powinien zawsze osiągnąć w 5 „ruchach”. Nasz golfista chce osiągnąć dołek w czterech uderzeniach i uzyskać nobilitujący tytuł „birdie” na tym dołku. Planuje grę tak aby w pierwszym ruchu uderzyć piłkę jak najbliżej dołka ale jednocześnie nie ryzykować nietrafienia w trawiaste pole gry. Do tego celu wyjmuje kij „driver” (ten największy i zazwyczaj najładniejszy) i uderza. Gdy piłka znalazła się już ok 200 m. od dołka wyjmuje tzw. „iron” (dokładniejszy kij) i uderza jak najbliżej „green’u” (trawiastego „placka” gdzie znajduje się dołek i flaga). Załóżmy, że strzał był odpowiednio celny i piłka znalazła się 30 m. od dołka. Gracz wyjmuje bardzo dokładny kij „wedge” i podbija piłkę na „green”, jak najbliżej dołka z flagą. W ostatnim ruchu gracz kończy grę kijem „putter”, delikatnie wbijając piłkę do dołka.
Rysunek i malarstwo działa na identycznych zasadach - problem w tym, że wielu rysowników (zwłaszcza początkujących) błędnie zakłada trafienie „do dołka” z 600 m. za jednym strzałem (taki rysunkowy „hole in one”). Tego typu „sztuczki” zazwyczaj się nie udają, a już na pewno nie udają się „graczom” początkującym więc rozsądnie jest planować grę (w tym wypadku proces twórczo-rysunkowy).
Dobry rysunek jest jak dołek PAR 5 (na 5 uderzeń). Zaczynamy od szkicu wstępnego na małym formacie (powiedzmy a4 lub a5) i określamy zasady, które będą rządziły naszą pracą – pomysł, kadr, kompozycję i grafikę pracy. Jeżeli to zrobiliśmy - przybliżyło nas to do efektu końcowego o ponad połowę odległości początkowej (jak w golfie).
Następnie, kierując się szkicem i obserwacją tematu szkicujemy (konstruujemy) pracę delikatnymi uderzeniami ołówka, tak aby nakreślić kierunek działań oraz odpowiednio „przenieść” kadr ale jednocześnie tak aby nie zamknąć sobie dróg do nowych koncepcji i pomysłów graficznych. Reasumując – delikatnie i dużą ilością kresek (ale pewną ręką) wykonujemy szkic całej przestrzeni pracy. Następną fazą pracy jest nałożenie detalu linearnego na wstępnie przygotowany szkic – tutaj dużo obserwujemy i staramy się wiernie przenieść zaobserwowane detale na papier – jedocześnie pamiętając o tym żeby nie narysować wszystkiego na tak samo i znaleźć węzeł rysunkowy (lub malarski). Węzeł ma być początkiem opowieści i przyciągnąć wzrok osoby, która będzie prace oglądała. Następnym ruchem jest cieniowanie – założenie podstawowej grafiki (od ogółu do szczegółu) a później kontrastowe wybranie węzła. Rysunek jest już piękny – stoimy o krok od dołka, zostało nam już tylko ostateczne „wbicie naszej rysunkowej piłeczki”. Oddalamy się od naszej pracy o kilka metrów oglądamy i dopieszczamy detale – czynność zazwyczaj powtarza się kilka razy do momentu uzyskania oczekiwanego efektu (nie należy przesadzić z tą fazą). UDAŁO SIĘ !!! PIŁKA W DOŁKU !!! Powstała piękna praca.
Etapy egzaminu można porównać do golfowego turnieju na cztery kolejne dołki.
Mamy zatem cztery dołki :
„Gracz” wykorzystując wszystkie z 16-tu założonych uderzeń (lub mniej)dostaje się na studia.
Załóżmy, że mamy do czynienia z profesjonalistą, osobą która zdaje na studia po raz drugi i zna już „pole” działań (albo pilnie słuchała się prowadzącego zajęcia). Przy pierwszym dołku nie ma szczęścia (ze zdenerwowania wpada w przeszkodę) i „robi go” na 7 uderzeń – powiedzmy 15 punktów na egzaminie. Drugi dołek, starając się zapanować nad nerwami „robi” w normie – dostaje 30 punktów. Kończy się pierwszy dzień – nasz gracz ma 45 punktów, na tablicy wyników i nie ma miejsca nawet w pierwszej dwusetce Na razie ten wynik nie daje mu szans na sensowne miejsce w tabeli wyników „turnieju”. Ale mamy przed sobą kolejny dzień gry…
W drugim dniu ma więcej szczęścia – „dołek” trzeci gra o jedne uderzenie poniżej normy i dostaje kolejne – 50 punktów. Czwarty dołek to jego „konik” - matura jest prawie „hole in one” na 117 punktów. Razem gracz uzyskuje 212 punktów, dostaje się na studia rozgramiając całą rzeszę „żółtodziobów”.
Przeanalizujmy teraz hipotetycznego gracza - Józefa Żółtodzioba. Etap (dołek) pierwszy – genialnie 90 punktów !!! prawie hole in one… wielka wygrana !!! Etap (dołek) drugi – 5 punktów bo „nieuczciwie sprawdzali” i „wiały boczne wiatry”… Ale po pierwszym dniu mamy 95 punktów - miejsce w pierwszej dwudziestce turniejowych graczy – WIELKI SUKCES !!!. Fajna sprawa, bo przez kolejny tydzień można się „spoczko fajnie wyluzować” i już tak nie stresować – wiadomo, jesteśmy wśród najlepszych… „Jezuuuuuuu ale ta matura była mega trudna i się styrałem”.
Dwa dni do ostatniego dnia turnieju… gracz myśli… „kurza twarz, a jak się nie uda ?… nie no przecież nawet przy słabej grze powinno się przejść bez problemu… aby przegrać turniej trzeba by zagrać fatalnie… nie no niemożliwe.” Turniej - drugi dzień, trzeci dołek idzie fatalnie… ręce drżą… 5 piłek idzie w krzaki… kolejne 2 w przeszkodę wodną… Ostatecznie Józef do dołka nie trafia – dostaje jeden punkt na pocieszenie.
Czwarty dołek, matura… nadciągają ciemne chmury… zbiera się na burzę… trzeba kończyć jak najszybciej… – 65 punktów za maturę to nie najlepiej. Razem gracz o nazwisku Józef Żółtodziób uzyskuje 160 punktów… ale niestety nie starcza mu punktów, bo do „elitarnego klubu” przyjmowali od 163.
Jaki z tego morał – nie cieszmy się zbyt mocno (i nie załamujmy) wynikami cząstkowymi. Liczy się zawsze wynik ogólny całej naszej „turniejowej” gry. Nie musimy wcale grać na „epokowe uderzenia - hole in one” za prawie 100 punktów. Wystarczy wykonywać polecania i robić „egzaminacyjne dołki” na założoną ilość uderzeń (przyjmijmy tu każdy etap na 30 punktów + średnią maturę na 75 pkt.).
W części dotyczącej egzaminu na WAPW wszelkie ewentualne podobieństwo sutuacyjno - punktowe jest przypadkowe. Nie chodziło mi o napiętnowanie osób które znam, ale o przestrogę dla tych, którzy będą grali turniej w czerwcu 2013.
Artykuł chroniony prawami własności intelektualnej. Wszystkie prawa autorskie są zastrzeżone przez właściwych autorów, materiały graficzne należą do szkoła rysunku MODUŁ